niedziela, 29 marca 2015

Oko w oko z obcesowym Teodorem Szackim



„Ziarno prawdy” i „Gniew” Zygmunta Miłoszewskiego to kolejne pozycje o prokuratorze Teodorze Szackim. W tych odsłonach bohater opuścił już Warszawę (a także – wreszcie! – swoją żonę) i osiadł w klimatycznym Sandomierzu, natomiast w ostatniej części w studenckim Olsztynie (mieście 15 jezior! ;) ). Bardzo niezdecydowany człowiek, ile razy można się tak przeprowadzać? Przereklamowany kryzys wieku średniego w pełni. Niby dąży do stabilizacji, ale jakoś z życiem mu do niej nie po drodze.



Historia „Ziarna prawdy” rozpoczyna się jak zwykle – jest trup, znaleziono zwłoki kobiety, a nieopodal prawdopodobne narzędzie zbrodni. Jednak nie wszystko jest tak oczywiste jak wydawałoby się na pierwszy rzut oka. Zatem czy to rytualne mordy (i znów ulubiony w Polsce motyw pokrzywdzonych Żydów?) czy inny szalony morderca? Teodor Szacki, niczym legendarny Sherlock Holmes, do rozwikłania ma kolejną zagadkę. „Gniew” nie odbiega tematyką od swoich poprzedniczek. Ponownie mamy do czynienia z zagadkami a la polski Dan Brown. Kolejne zwłoki (znów specjalnie przygotowane, spreparowane, bo przecież rozwiązywanie zagadki człowieka z poderżniętym gardłem nikogo by nie zainteresował), nietypowa zbrodnia, której nie może rozwiązać nikt oprócz Szeryfa Prokuratury. Bo przecież oczywistym jest, że w Polsce nie ma policji dochodzeniowej ani żadnej podobnej instytucji i całe dochodzenie spoczywa na barkach biednego prokuratora przydzielonego do sprawy.

Tyle z fabuły. A moje zdanie? Nie będę ukrywać – nie polubiłam pana prokuratora. Jego marudzenia, ciągłego narzekania i niezadowolenia z życia. Rozumiem, że kryzys wieku średniego może i jest modny, ale te komiczne podboje miłosne polskiego, białogłowego Casanovy wzbudzają we mnie raczej litość. W książce Miłoszewskiego irytuje również pewien (wydawałoby się) drobiazg – ciągłe nawiązywanie do tytułu. Już na samo wspomnienie „ziarna prawdy” czy „gniewu” opadały mi ręce – co za dużo to niezdrowo. Muszę jednak przyznać, że cięty dowcip Szackiego trafia do mnie w pełni – brawo! Chętnie spotkałabym się z takim kolesiem na piwo, by posłuchać jego wbijanych w różnych sytuacjach „szpileczek” – uwielbiam to! Również sposób prowadzenia narracji sprawia, że książki pochłania się jednym tchem. Na uznanie zasługują zwłaszcza początki rozdziałów, gdzie każda data opatrzona jest najważniejszymi informacjami ze świata, kraju i miejscowości akcji książki, a także pogodą tego dnia. Rewelacyjny pomysł! Każde z miast zostało przedstawione w szczególny sposób, czytelnik łatwo może wyobrazić sobie, że zmierza ulicami Sandomierza czy Olsztyna ramię w ramię z Panem Prokuratorem.

Po przeczytaniu trylogii Miłoszewskiego mogę stwierdzić, że nie żałuję przeznaczonego na nią czasu. Droga do pracy z tymi kryminałami mijała mi dużo szybciej. Przyjemnie odkrywało się wszystkie tajemnice i przyglądało, gdy sprawcy zostawali ukarani. (Jakie to tendencyjne, że białe jest zawsze białe, a czarne zawsze czarne!) Mimo to cieszę się, że przygody Teodora Szackiego dobiegły końca (choć samo zakończenie jego przygód pozostawię bez komentarza).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz