piątek, 23 grudnia 2011

Zimowy Kraków

Jak zaplanowałam tak zrobiłam i wybrałam się do Krakowa. Strasznie lubię to miasto i gdybym kiedykolwiek miała mieszkać gdzieś indziej niż w Trójmieście, to wybrałabym oczywiście gród Kraka. Uwielbiam tak sobie nim spacerować i delektować się urokiem starych kamieniczek. Tym razem odwiedziłam to miasto zimą i również mi się podobało. Zwłaszcza, że trafiłam na jarmark świąteczny.


W porównaniu do tego w Gdańsku ten w Krakowie jest olbrzymi!


 Dowód na to, że i mi udało się tam dotrzeć, hihi ;)


To co tam znalazłam również podobało mi się o wiele bardziej niż to co widziałam w Trójmieście. Owszem, nie da się tam znaleźć jakiś super prezentów, ale urocze drobiazgi już na pewno. Mi strasznie spodobały się dekoracje nawiązujące do Krakowa.


Bałwanki i choinki, choć drogie cieszyły się dużą popularnością z tego co widziałam.


Wyjątkowe, smocze pierniczki ;)


I inne ozdoby.


Robione ręczne komódki, szkatułki i inne śliczne przedmioty.


Najwięcej ludzi skusiło się jednak na grzańca, którego na Rynku nie brakowało!


Korzystając z okazji pobytu w Krakowie wybrałam się także pospacerować nad Wisłą.


Oraz oczywiście po raz kolejny odwiedziłam Wawel, zimą także piękny i okazały!


Muszę przyznać, że grudniowy Kraków mnie zauroczył! Zawsze bywałam tu tylko latem, ale teraz na pewno się to zmieni. Ozdoby i iluminacje piękne, pogoda także mi dopisała no i jarmark – najlepszy jaki w tym roku odwiedziłam. Tym, którzy jeszcze tam nie byli, a są z okolic to jak najbardziej zachęcam do naprawienia tego błędu – warto!


A jako że już jutro Wigilia, życzę wszystkim odwiedzającym mojego bloga spełnienia wszelkich marzeń, wiecznego uśmiechu i najlepszego zdrowia!

WESOŁYCH ŚWIĄT! ;)


niedziela, 18 grudnia 2011

Świąteczne dekoracje

Wiem, że ostatnio pojawia się u mnie mało notek kosmetycznych, ale obiecuję, że jak tylko wrócę pod koniec roku do domu to i takowe się tu pojawią. W tej chwili jest to po prostu niesamowicie utrudnione. W każdym razie strasznie lubię czytać Wasze notki o dekoracjach świątecznych dlatego i ja postanowiłam taką przygotować. Przed wyjazdem zdążyłam zrobić kilka zdjęć w pokoju i choć nie przedstawiają wszystkich moich ozdób to pokazują ogólny zamysł moich dekoracji. Ostrzegam – będzie dość dziecinnie ;) Jednak większość figurek mam jeszcze z lat dzieciństwa i wiem, że choćbym nie wiem ile razy się przeprowadzała, kartony z nimi zawsze pójdą ze mną. Dla mnie to one są oznaką świąt i tworzą ich klimat! No to zaczynamy ;)

Szkoda, że w tym roku nie ma śniegu, też bym sobie chętnie poszalała na sankach/ nartach/ oponach itd. Zimowe szaleństwa.


Jedne z moich ulubionych bałwanków, zakochane na ławeczce ;)


Piernikowy domek, oczywiście wszystko otulone watowym śniegiem.


I jeszcze trochę:



W całości parapet prezentuje się następująco


Pod lampą również zawisł sobie bałwanek, który przy zapalonym świetle pięknie się mieni. Jako, że na święta wyjeżdżałam w tym roku zrezygnowałam z jemioły, ale jak widać wymyśliłam coś innego.


Natomiast wieczorem okno prezentuje się zupełnie inaczej i to wtedy lubię je najbardziej!


Szybki wyjazd wiązał się z tym, że i prezenty musiałam wcześniej spakować. Na szczęście kupowałam upominki już od września, dlatego teraz wystarczyło tylko wszystko pięknie spakować i ułożyć dla każdego pod moją miniaturową choinką ;)


Zachęcam wszystkich, którzy jeszcze nie pokazali swoich ozdób by to uczynili. Strasznie lubię czytać notki o Waszych dekoracjach i świątecznych przyzwyczajeniach. Moje może i są dziecinne, ale strasznie je lubię i nie ma takiej opcji, bym miała je zmienić ;)

Ciao!

piątek, 16 grudnia 2011

Jarmarki świąteczne!

Coś mi ostatnio nie wychodzi częste pisanie nowych notek, ale wyjechałam na drugi koniec Polski, gdzie mam baaardzo ograniczony internet, więc blogowanie musi zejść niestety na dalszy plan :( Nie znaczy to jednak, że nie będę pojawiać się tu wcale. Na to sobie nie pozwolę! Mam sporo pomysłów na kolejne posty, więc jak tylko dorwę się do sieci to będę coś dodawać! Dziś przygotowałam dla Was kilka zdjęć z dwóch jarmarków bożonarodzeniowych. W ostatni wtorek udało mi się jeszcze przed wyjazdem pojechać na jarmark w Gdańsku, a dziś byłam już na jarmarku w Pszczynie. W przyszłym tygodniu planuję podjechać jeszcze do Krakowa, ale o tym będzie dopiero gdy mi się to uda.

Zatem dla Was – świąteczny Gdańsk.


Muszę przyznać, że w tym roku jarmark totalnie mnie rozczarował!


Było zaledwie kilka straganów, w dodatku z takimi rzeczami, że i tak nie dało się tam za dużo kupić, a szkoda, bo planowałam tam dokupić jakieś drobiazgi do prezentów. Rok temu większa część jarmarku była we Wrzeszczu, tym razem nie znalazłam o tym nigdzie informacji, a to co zastałam na Targu Węglowym zwyczajnie nie było tym, na co czekałam.


Jedyny akcent, który w tym roku mnie urzekł, to nazwy ‘uliczek’ między stoiskami, które nosiły przesłodkie nazwy.


Dziś natomiast trafiłam na jarmark w Pszczynie, miasteczku oddalonym od Gdańska jakieś 600km. ;) W sumie nawet nie wiedziałam, że jakiś ma tam być i zostałam mile zaskoczona. Straganów również tylko kilka, jednak wszystko wyglądało mi przyjaźniej niż w Trójmieście. W dodatku na rynku było lodowisko, gdzie bawiły się dzieciaki i wszystko wyglądało niesamowicie radośnie i świątecznie właśnie.


Choinka może i mniejsza niż ta w Gdańsku, ale również urocza ;)


A czy Wy lubicie takie jarmarki? Kupujecie tam prezenty, czy tylko odwiedzacie je by pooglądać wystawy? A może omijacie takie miejsca szerokim łukiem? ;) Jakie jarmarki są w Waszych miastach?

Pozdrawiam!

piątek, 9 grudnia 2011

Filmowe, relaksacyjne wieczory

Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam wolne wieczory, gdy wiem, że wreszcie ze wszystkim się uporałam, nie mam żadnych wyrzutów sumienia, że coś zaniedbałam, więc mogę oddać się błogiemu relaksowi. W takich chwilach najlepiej jest obejrzeć jakiś film i zapomnieć o świecie. Można także choćby nadrobić youtubowe zaległości i pooglądać ulubione dziewczyny ;)


Najlepiej w dużym formacie! Myślę, że taki na pół ściany jest w sam raz :D 


Do tego własnoręcznie pieczone, przed chwilą wyjęte z piekarnika muffiny z orzechami, cynamonem i białą czekoladą - nieskromnie powiem, że niebo w gębie! ;)


Wczułam się już w świąteczny klimat, więc i babeczki dostały tym razem świąteczne 'ubranka' ;) Do tego jeszcze ciepłe mleko z przyprawą korzenną i jestem w niebie... mmm... 


Dla mnie to przepis na świetny, spokojny, relaksujący wieczór. A Wy jak spędzacie zimowe wieczory? Takie gdy macie czas dla siebie, bez ciągłego myślenia co jeszcze trzeba zrobić, gdzie pójść, co załatwić etc. Ja zazwyczaj właśnie wybieram albo wieczór z książką albo z dobrym filmem, czy jak widać YT ;) 

xoxo

poniedziałek, 5 grudnia 2011

Projekt denko

Tym razem postanowiłam przygotować dla Was projekt denko, czyli pokazać Wam kosmetyki, których żywot ostatnio dobiegł u mnie końca i co o nich sądzę. Nie lubię jak wszystko kończy mi się w tym samym czasie i muszę nagle znaleźć fundusze na kolejne zakupy, ale tak właśnie jest najczęściej. Tym razem nie było inaczej, wszystko skończyło mi się jednocześnie, ale zamiast narzekać obfotografowałam wszystko i czym prędzej piszę do Was ;)

Na pierwszy ogień pójdzie balsam do ust Tisane w pomadce. Nie ukrywam - kocham go! Starczył mi na jakieś 2 miesiące, ten w słoiczku zużywałam ponad pół roku, więc wydawać by się mogło, że wersja pomadkowa jest mniej wydajna. Ja uważam jednak, że to tylko pozory, po prostu po pomadkę sięgałam częściej, zarówno w domu jak i poza nim. Przez ostatnie tygodnie trudno było spotkać mnie bez tego cuda na ustach, dlatego mnie akurat nie zdziwił fakt, iż tak szybko się skończył. Kocham jego zapach, konsystencję, działanie! Moim zdaniem balsam ten jest równie genialny jak jego wersja słoiczkowa i myślę, że już go nie zmienię. Oczywiście zakupiłam kolejne opakowanie.


Baza pod cienie z ArtDeco stała się również moją ulubioną i nie zawiodła mnie w żadnej sytuacji! (A muszę przyznać testowałam ją w najróżniejszych warunkach!) Dzięki niej cienie trzymają się na moich powiekach ponad 12 godzin bez śladów wałkowania czy zmęczenia. I to niezależnie od tego, czy to zwyczajny dzień, czy pełen różnych ekscesów. Cienie na bazie przeżyły kilkunastogodzinne 'maratony', gdy wychodziłam o świcie z domu, załatwiałam różne rzeczy, biegałam etc., by wieczorem iść na imprezę i wrócić do domu nad ranem z nienaruszonym makijażem. Ba! Ja nawet w wakacje, w największych upałach, gdy szłam na szlak w górach jednego dnia specjalnie pomalowałam oczy, by sprawdzić czy baza wytrzyma także warunki ekstremalne i co? Po wejściu na szczyt, choć ja byłam cała mokra, to makijaż trzymał się nadal! Dla mnie to baza niezniszczalna i jej też nie zastąpię żadną inną!


Kolejny kosmetyk służył mi równie długo co w/w baza, mianowicie grubo ponad pół roku! Uwielbiam go! Mowa tu o pudrze Dream Mat Powder z Maybelline. Nic innego nie matowi mojej skóry tak dobrze i na tak długo. Do tego cera wydaje się dzięki niemu niezwykle aksamitna i naturalna - od kiedy go używam dostaję sporo komplementów z tego powodu. Próbowałam kilku innych, podobnych produktów, ale tylko ten mi odpowiada, więc mimo jego ceny, nadal będę go kupować. Obecnie stosuję swoje drugie opakowanie.


Produktem bez którego nie wyobrażam sobie wieczornej pielęgnacji twarzy jest woda termalna. Łagodzi ona podrażnienia i sprawia, że skóra jeszcze lepiej wchłania nakładany na nią krem. Ta z Vichy bardzo mi odpowiada, i obecnie stosuję jej kolejne (już nie zliczę nawet które) opakowanie, natomiast lubię także tę z La Roche Posay, więc to, którą wybieram zależy od obecnej promocji w aptece ;)


Jednym z peelingów, który ostatnio często używałam był 7 day scrub cream z Clinique. Ma on strasznie chemiczny, specyficzny moim zdaniem zapach, który nie każdemu może odpowiadać. Mi także średnio się podobał, jednak nie był na tyle toksyczny, bym nie używała produktu ;) Zwłaszcza, że jego działanie strasznie mi się podobało! Ma malutkie drobinki, dzięki czemu skóra po jego użyciu nie jest podrażniona, a delikatnie odświeżona. Znika cały zbędny naskórek i pozostawia skórę gładką i miękką. Ogólnie jestem zadowolona z tego produktu, natomiast mam obecnie jeszcze inne peelingi do wykończenia, więc póki co nie planuję zakupu kolejnego opakowania. 


Ten produkt akurat wyjątkowo mi się nie skończył (została go jeszcze jakaś 1/4 zawartości), ale po ponad roku regularnego użytkowania nie zdążyłam go wykończyć nim zgęstniał. Teraz już zwyczajnie nie nadaje się do malowania, więc podczas wizyty w sklepie Golden Rose kupiłam już dawno kolejne opakowanie. Jest to Mega Shine Top Coat, który sprawia, że lakier utrzymuje się na paznokciach nawet do tygodnia, dodatkowo pięknie się lśni i dosyć szybko wysycha. Malowanie pazurków z jego użyciem jest jeszcze przyjemniejsze.


Ostatnim kosmetykiem (ale nie najgorszym) jest krem z Avonu Solutions Plus Total Radiance. Nie wiem w sumie jak ja to zrobiłam, że używałam dwóch tubek jednocześnie :) W każdym razie obie w końcu się skończyły i czym prędzej musiałam zamawiać kolejną! W kilku katalogach nie było tego cuda, gdyż zmieniali wygląd opakowania, ale jak tylko się pojawiło zakupiłam sobie cały zapas. A co to dokładnie jest? Jest to krem nawilżający z z SPF 20, który posiada drobne, koloryzujące kuleczki. Używam go najzwyczajniej w świecie zamiast podkładu. Krycie jest co prawda praktycznie zerowe, ale koloryt skóry wyrównuje się w mgnieniu oka a pory nie są zatkane - czyli dokładnie to co lubię. Podkładów używam w sumie wyłącznie na większe wyjścia, na zwykłe dni preferuję właśnie ten krem.


Cieszę się, że to już koniec, bo to znaczy, że chwilowo nie muszę kupować więcej niezbędnych kosmetyków ;) Znacie te kosmetyki? Testowałyście? Co o nich myślicie?

Pozdrawiam,
M.

czwartek, 1 grudnia 2011

Zimowo - imprezowy makijaż

Od rana nie mogę uwierzyć, że mamy już grudzień! Za 24 dni święta! Jednym słowem - szaleństwo! Ten czas pędzi jak na złamanie karku ;) Całe szczęście, że większość prezentów już grzecznie czeka w domu na zapakowanie i położenie pod choinkę. 

Ale nie o tym, miało być o makijażu - moim pierwszym na tym blogu! Na debiut wybrałam sobie makijaż w którym wczoraj żegnałam listopad na pewnym koncercie. Podczas jego tworzenia inspirowałam się propozycją KatOsu, ona nazwała to bodajże 'miętówka w czekoladzie'. Co prawda mój podobieństwo ma głównie w owej miętówce, ale zawsze ;) Całość prezentowała się następująco:


I zbliżenie ;)


Do wykonania tego makijażu użyłam:
- miętowego cienia z Kobo o numerku 213
- zewnętrzny kącik przyciemniłam brązem z Inglota 145 AMC Shine
- natomiast w załamaniu powieki (jak i w zewnętrznym kąciku dolnej) znalazł się niezawodny Satin Taupe z Maca
- granice roztarłam beżowym/cielistym Inglotem 142 AMC Shine
- kreskę zarówno na górnej powiece jak i na linii wodnej wykonałam czarną kredką SuperShock z Avonu
- tusz do rzęs to mój ulubiony ostatnio Lash Blast Fusion z Covergirl 


Do tego na twarzy mam odrobinę bronzera i różu z NYXa, tak tylko by dodać skórze kolorytu ;) Na ustach tylko pomadka ochronna.


Wiem, że makijaż nie rzuca na kolana, ale makijażystką w końcu nie jestem. Ba! Ja jeszcze równy rok temu nawet rzęs nie malowałam wychodząc z domu! Kto by pomyślał jak youtube i blogi mogą zmienić człowieka ;) W każdym razie taka jest oto moja propozycja zimowego, imprezowego makijażu - chłodna, przyciemniona, a jednocześnie nie przytłaczająca oka. Może akurat komuś się spodoba ;)

Buziaki!

środa, 30 listopada 2011

Andrzejkowe lanie wosku ;)

Może i nie wierzę we wszystkie zabobony, przesądy i wróżby, ale raz do roku, właśnie dziś, w wigilię św. Andrzeja lubię roztopić wosk i zobaczyć co też moja wyobraźnia zobaczy w cieniu, który pojawi się na ścianie. I mimo, iż jestem coraz starsza, to akurat ta zabawa jeszcze mi się nie znudziła! Uwielbiam wypatrywać kolejne kształty w odbiciu na ścianie. Zatem i w tym roku polał się wosk! Co ciekawego zobaczyłam? ;) 

Przede wszystkim - głowę lwa!


Cóż to niby znaczy? Poszperałam trochę w necie i tak:
- lew oznacza naszą wewnętrzną siłę
- symbolizuje ważną rolę przyjaciół
- oznajmia zbliżającą się nieprzyjemną sytuację

Dopatrzyłam się także ludzkiej (męskiej?) twarzy:


Człowiek/twarz oznacza:
- poznanie ukochanej osoby w najbliższym czasie
- znak by być sobą i nie ukrywać własnego Ja
- odmianę losu

Moim oczom ukazał się także taki oto ptaszek ;)


Ptak natomiast to:
- symbol wolności i niezależności
- pomyślność w sprawach sercowych
- łatwe, przyjemne, pozbawione niepowodzeń życie
- satysfakcja
- oznaka, że niedługo pojawią się jakieś ciekawe wiadomości

Ostatnią rzeczą, którą wyczarowała moja wyobraźnia jest wielbłąd (taki jednogarbny)!



Wielbłąda znaczenia nie znalazłam, ale ja zinterpretuje go sobie jako zbliżającą się podróż do Egiptu, a co mi tam! ;) 

Pewnie jakbym dłużej poszukała w internecie znalazłabym takich 'znaczeń' jeszcze więcej, jak widać niektóre są sprzeczne nawet odnośnie do tego samego przedmiotu, nie mówiąc już nawet o połączeniu znaczeń ze wszystkiego co wypatrzyłam (bo to znaczyłoby choćby, że zostanę wolna i niezależna jednocześnie spotykając ukochaną osobę - słodko) ;) Ale przecież nie trzeba wierzyć w tego typu wróżby by dobrze się bawić lejąc wosk a następnie pozwalając wyobraźni działać i wymyślać kolejne interpretacje dla tego co się widzi! 

A Wy jak spędziliście Andrzejki? Też skusiliście się na lanie wosku? Ciekawe co Wam udało się sobie wywróżyć na zbliżający się rok! ;)

Pozdrawiam!

poniedziałek, 28 listopada 2011

Przepis na - klasyczne muffiny!

Dziś przyszedł czas na notkę z serii kulinarnej. Jeszcze takiej u mnie nie było, więc najwyższy czas to zmienić, gdyż przebywanie w kuchni i pichcenie różnych pyszności dla moich bliskich to jedno z moich ulubionych zajęć. Uwielbiam wręcz później przyglądać się im jak pałaszują przygotowane przeze mnie cuda ;) 

Jako pierwsze pokażę Wam jak przygotowuję muffiny, takie najprostsze - bez dodatków i udziwnień. Oczywiście przepisów na muffiny jest już chyba tyle ile kucharek, ale ja od zawsze stosuję właśnie ten i jeszcze mnie nie zawiódł - babeczki zawsze znikały w mgnieniu oka! ;)


Do ich przyrządzenia należy przygotować:
2 szklanki mąki
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
4 łyżki cukru (ja użyłam waniliowego własnej roboty)
1 łyżeczka soli (lub ciut mniej)
1 duże jajko
1 szklanka mleka lub jogurtu (ja użyłam owocowego kefiru, bo akurat był w lodówce i wyszło super!)
1/2 szklanki oleju roślinnego - oliwy lub masła

Są to składniki niezbędne do upieczenia 12 babeczek.


Najpierw zawsze przygotowuję składniki suche, przesiewam mąkę, dodaję cukier, szczyptę soli i proszek do pieczenia.


Następnie łączę składniki suche z mokrymi. Rzadko zdarza mi się ściśle trzymać przepisu, tym razem nie miałam w domu ani mleka ani zwykłego jogurtu dlatego wybrałam do muffinek kefir owocowy i powiem wam, że sprawdził się świetnie, bo babeczki miały przez to jeszcze ciekawszy smak i wszyscy pytali mnie cóż za tajemniczy składnik tam dodałam ;) Wszystkie składniki łączymy ze sobą, wiele przepisów mówi, by nie robić tego zbyt dokładnie, ja jednak zawsze czekam aż powstanie mi jednolita masa.


Gdy masa jest już gotowa nastawiam piekarnik na 200 stopni i przygotowuję blachy wykładając je specjalnymi foremkami do muffinek. 


Po czym wypełniam foremki masą tak do 2/3 ich wysokości.


Teraz zostaje już tylko włożyć blachy do nagrzanego piekarnika i poczekać z 20-25 minut aż wyrosną i nabiorą pięknego, złotobrązowego koloru!


Na koniec posypuję je jeszcze tylko cukrem pudrem i gotowe! Można się zajadać pysznościami. Tak jak mówiłam jest to przepis na podstawowe muffiny, bliżej świąt planuję zrobić inne, to wtedy pewnie pokażę jak zmodyfikować ten przepis. A póki co to serdecznie polecam spędzenie w kuchni niecałej godzinki by wyczarować dla ukochanych coś, z czego na pewno się ucieszą!

Smacznego! ;)