„Ziarno
prawdy” i „Gniew” Zygmunta Miłoszewskiego to kolejne pozycje o prokuratorze
Teodorze Szackim. W tych odsłonach bohater opuścił już Warszawę (a także –
wreszcie! – swoją żonę) i osiadł w klimatycznym Sandomierzu, natomiast w
ostatniej części w studenckim Olsztynie (mieście 15 jezior! ;) ). Bardzo
niezdecydowany człowiek, ile razy można się tak przeprowadzać? Przereklamowany
kryzys wieku średniego w pełni. Niby dąży do stabilizacji, ale jakoś z życiem
mu do niej nie po drodze.
Historia
„Ziarna prawdy” rozpoczyna się jak zwykle – jest trup, znaleziono zwłoki
kobiety, a nieopodal prawdopodobne narzędzie zbrodni. Jednak nie wszystko jest
tak oczywiste jak wydawałoby się na pierwszy rzut oka. Zatem czy to rytualne
mordy (i znów ulubiony w Polsce motyw pokrzywdzonych Żydów?) czy inny szalony
morderca? Teodor Szacki, niczym legendarny Sherlock Holmes, do rozwikłania ma
kolejną zagadkę. „Gniew” nie odbiega tematyką od swoich poprzedniczek. Ponownie
mamy do czynienia z zagadkami a la polski Dan Brown. Kolejne zwłoki (znów
specjalnie przygotowane, spreparowane, bo przecież rozwiązywanie zagadki
człowieka z poderżniętym gardłem nikogo by nie zainteresował), nietypowa
zbrodnia, której nie może rozwiązać nikt oprócz Szeryfa Prokuratury. Bo
przecież oczywistym jest, że w Polsce nie ma policji dochodzeniowej ani żadnej
podobnej instytucji i całe dochodzenie spoczywa na barkach biednego prokuratora
przydzielonego do sprawy.
Tyle
z fabuły. A moje zdanie? Nie będę ukrywać – nie polubiłam pana prokuratora.
Jego marudzenia, ciągłego narzekania i niezadowolenia z życia. Rozumiem, że
kryzys wieku średniego może i jest modny, ale te komiczne podboje miłosne
polskiego, białogłowego Casanovy wzbudzają we mnie raczej litość. W
książce Miłoszewskiego irytuje również pewien (wydawałoby się) drobiazg – ciągłe
nawiązywanie do tytułu. Już na samo wspomnienie „ziarna prawdy” czy „gniewu”
opadały mi ręce – co za dużo to niezdrowo. Muszę jednak
przyznać, że cięty dowcip Szackiego trafia do mnie w pełni – brawo! Chętnie
spotkałabym się z takim kolesiem na piwo, by posłuchać jego wbijanych w różnych
sytuacjach „szpileczek” – uwielbiam to! Również sposób prowadzenia narracji
sprawia, że książki pochłania się jednym tchem. Na uznanie zasługują zwłaszcza
początki rozdziałów, gdzie każda data opatrzona jest najważniejszymi
informacjami ze świata, kraju i miejscowości akcji książki, a także pogodą tego
dnia. Rewelacyjny pomysł! Każde z miast zostało przedstawione w szczególny
sposób, czytelnik łatwo może wyobrazić sobie, że zmierza ulicami Sandomierza
czy Olsztyna ramię w ramię z Panem Prokuratorem.
Po
przeczytaniu trylogii Miłoszewskiego mogę stwierdzić, że nie żałuję
przeznaczonego na nią czasu. Droga do pracy z tymi kryminałami mijała mi dużo
szybciej. Przyjemnie odkrywało się wszystkie tajemnice i przyglądało, gdy
sprawcy zostawali ukarani. (Jakie to tendencyjne, że białe jest zawsze białe, a
czarne zawsze czarne!) Mimo to cieszę się, że przygody Teodora Szackiego
dobiegły końca (choć samo zakończenie jego przygód pozostawię bez komentarza).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz